Niestety moja noga uniemożliwiła mi wyjazd do Eindhoven na pierwszy mecz Legii w Lidze Europejskiej. Musiałem zadowolić się oglądaniem w jednym z warszawskich pubów.
Oczywiście po kilku telefonach i sms-ach dowiedziałem się mniej więcej co działo się w Holandii. Jednak opisywanie tych wydarzeń jest trochę bez sensu. Zostawię to osobie, która faktycznie tam była. Ja mogę jedynie skrobnąć kilka słów na temat tego co działo się na boisku.
Napisałem „kilka słów”, bo działo się nie wiele. Legia grała tak jakby nie zależało jej na wygranej. Pierwsza połowa cała na straty. W drugiej, gdy Wojskowi przegrywali 1 do 0 zamiast rzucić się do ataku wyprowadzali nieudaczne kontry. Napad nie istniał. Najgroźniejsze strzały oddali obrońcy.
Najsmutniejsze jest to, że PSV było do ogrania. Drużyna z Eindhoven grała słabo i gdyby nie błąd Kuciaka…
tak, tak uważam, że stracony gol to jego wina, bo po cholerę się cofał zamiast pójść do boku?
… to mogłoby się skończyć na remisie. Szkoda zatem, że nie wykorzystaliśmy tej szansy. Z drugiej strony był to (przynajmniej teoretycznie) najtrudniejszy mecz w tej grupie. Tak więc przegrana to nie wstyd o ile legioniści lepiej zagrają w pozostałych spotkaniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz