Kibicem swojego klubu jest się zawsze i wszędzie. Nie zależnie od miejsca i czasu. Wyjazd do USA nie mógł mnie powstrzymać przed obejrzeniem meczu Legii z Hapoelem. A właściwie przeczytaniem... ralacji live. Dodatkowo wspierał mnie znajomy, który oglądał mecz w Warszawie i podsyłał mi krótkie informacje na jego temat.
Nie będę ściemniał, że emocje były takie same jak na stadionie. Szum oceanu i łagodna aura teoretycznie nie sprzyjają nagłym przypływom adrenaliny. Jednak bycie kibicem Legii (wszędzie) jest po prostu szkodliwe dla zdrowia. Radykalne zmiany nastroju...
od totalnej załamki, bo nic nie grają do euforii po golach Komorowskiego i Radovica
mogą przyprawić o zawał serca. Nie jestem lekarzem, ale to nie jest naturalny stan. Czy oni nie mogą wygrać gładko, 5 – 0? Czy zawsze muszę się tak denerowoać. A może właśnie o to chodzi? O emocje i walkę do końca. Nawet jeżeli będę przez to żył rok krócej to i tak chyba warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz