środa, 28 lipca 2010

Problem chuligaństwa, czyli dlaczego Polska nigdy nie będzie Anglią

Z problemem chuligaństwa stadionowego mamy do czynienia od bardzo dawna.
Z mojej perspektywy (osoby, która zaczęła interesować się piłką jakieś 13 lat temu) zadymy towarzyszyły meczom piłkarskim od zawsze. Szczerze mówiąc stały się one dla mnie pewnym, specyficznym elementem tego sportu. Podchodzę do tego zagadnienia podobnie jak do komarów w lecie, czy kataru w zimie. Czyli, „może lepiej gdyby ich nie było, ale i tak będą, więc chyba trzeba to zaakceptować.” Jest jednak w tym kraju (i chyba w każdym kraju, gdzie występuje zjawisko chuligaństwa stadionowego) grupa (jaka grupa? rzesza!) ludzi, którzy chcą to zjawisko za wszelką cenę wyplenić. Należą do nich: politycy, policjanci, prezesi klubów, działacze, piłkarze (chyba można tak powiedzieć, chociaż oni raczej promują już rozpoczęte inicjatywy niż tworzą nowe), dziennikarze oraz niektórzy artyści.


Oczywiście, jest też wielu „porządnych obywateli”, którzy ową walkę z chuligaństwem popierają, jednak poza deklaracjami nie podejmują żadnych działań. Ktoś powie: „Właśnie źle, takie inicjatywy powinny wychodzić od ludzi, a nie polityków, działaczy czy policji.” Mnie osobiście zupełnie to nie dziwi, gdyż ci porządni obywatele zazwyczaj nie chodzą na mecze, dlaczego więc mają tracić czas na takie działania. Nie zrozumcie mnie źle, wśród kibiców na pewno są osoby, które w jakiś sposób popierają walkę z chuliganami i manifestują to, np. poprzez różne okrzyki, gdy dochodzi do rozróby. Sądzę, że jeżeli ktoś regularnie chodzi na mecze i jeszcze się nie zniechęcił to albo zaakceptował dany stan rzeczy, albo nauczył się ten problem ignorować, albo sam jest chuliganem.

Gdy ktoś porusza zagadnienie chuligaństwa w Polsce często gęsto pada przykład Anglii. „Im się udało, czemu u nas nie może być tak samo?”. „Anglicy mieli najbardziej agresywnych chuliganów, a teraz na mecze przychodzą rodziny z dziećmi.” Tego typu głosy pojawiają wśród publicystów i różnego rodzaju ekspertów. Osobiście sądzę, że takie porównanie jest zupełnie bezsensowne.

Po pierwsze, w Anglii awantury stadionowe miały miejsce już w latach 60tych (w Polsce oczywiście też, ale nie na taką skalę), więc umówmy się, że mieli trochę czasu żeby się „wyszaleć”. W Polsce apogeum tego typu zajść to początek lat 90tych.

Po drugie, poziom piłki w Anglii jest o duuuuużo wyższy niż w Polsce. Tak więc, przychodząc na mecz można rzeczywiście oglądać fajne widowisko, a nie (tak jak ma to miejsce u nas) 22 facetów kopiących piłkę. Angielskie kluby od lata wiodą prym w rozgrywkach europejskich, polskie co roku zawodzą. Nie chcę tu nikogo usprawiedliwiać, ale umówmy się, że można w tym kraju być sfrustrowanym i chcieć kogoś pobić.
Po trzecie, (w sumie to powinno być po pierwsze) kto powiedział, że a Anglii skończono z chuligaństwem!!!??? Błagam, na stationach tak, ale poza nimi cały czas dochodzi tam do awantur, ustawek, prowokacji, walk w trasie. Ktoś powie „Jest lepiej niż było kiedyś.” Cholera, w Polsce też jest lepiej niż w latach 90tych. Ktoś powie „Przynajmniej nie leją się na stadionach”. Jeżeli już to mniej się leją, bo jeszcze w 2001 roku było naprawdę ostro.



Chuligaństwo stadionowe z pewnością będzie tematem jeszcze niejednego tekstu na moim blogu. Na koniec jeszcze filmik dla tych wszystkich, którzy wierzą w to, że awantury mają miejsce tylko w takich krajach jak nasz i że wielkie imprezy przebiegają spokojnie.


Gdy kibice wbiegli na murawę było słychać gwizdy. Podejrzewam, że organizatorzy poważnie się spocili, jeszcze kilka chwil i sytuacja mogłaby wyrwać się spod kontroli. Tak jak poza stadionem… . 



Musimy zatem szukać innego wzorca, bo Wyspy Brytyjskie nie mogą stanowić przykładu "kulturalnego kibicowania". 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz