Początkowe rozdziały Hoolifana autorów Niesfornych… dotyczą pierwszych meczów Martina Kinga, autora książki. Facet opisuje jak starsi wyganiali ich z pierwszych szeregów tuż przed awanturą, bo chcieli robić lepsze wrażenie przed przeciwnikiem. Całość ułożona jest chronologicznie dzięki czemu możemy obserwować ewolucję jaką przechodził ruch kibicowski.
Nic na to nie poradzę tą książkę się po prostu fajnie czytało. King nabija się z samych kibiców, rządu oraz policji, a jednocześnie prezentuje bardzo realistyczne i wyraziste opisy awantur stadionowych. Z perspektywy osoby, która wychowała się w latach 90tych i zna głównie wielką Chelsea, odnoszącą sukcesy na arenie międzynarodowej ciekawie było przeczytać o czasach jak ta drużyna tułała się po niższych ligach. Kibice mimo to jeździli dalej dzięki czemu poznała ich cała Anglia. Autor nigdy nie przypisuje miana najlepszej ekipy chuligańskiej Chelsea Londyn. Właśnie wyjazdowa konsekwencja jest jego zdaniem ich największym atutem.
Moim zdaniem, tym co wyróżniało Chelsea spośród innych ekip, był fakt, że jeździliśmy wszędzie. Nie zawsze byliśmy najsilniejsi i najliczniejsi, ale zawsze byliśmy.
I tak przechodząc przez kolejne lata piłki nożnej w Anglii natrafiamy na rozdział wrzucony przez współautora książki - Martina Knighta. Jest w nim mowa o rzeczach, które również zwróciły moją uwagę. Było to nieprzyjemne sytuacje kiedy wstydziłem się, że jestem kibicem. Zaczepianie czy tak jak w rozdziale Błękitna Armia Eddiego McCreadiego bicie osób postronnych jest niemoralne i bezcelowe. Zaczepianie pasażerów w pociągach, ludzi w drodze na stadion czy ... stewardess w czarterach to dziecinada. Do przemyślenia.
W ogóle w tej książce jest sporo takich trafnych spostrzeżeń. Na przykład to, że znajomi, z którymi trzymamy się na co dzień nie zawsze są tymi samymi co ci z trybun.
To zabawne ale większość fanatyków ma dwa zestawy znajomych – kolegów do domu i kolegów na mecze. Zupełnie inne kategorie kumpli. Większości ludzi, z którymi jeździsz na mecze, nie wybrał byś na swoich codziennych przyjaciół i vice versa. Właściwie to nie znasz za dobrze swoich stadionowych kolegów. Nigdy nie poznałeś ich matek, ojców czy żon; nigdy nie byłeś w ich domu. Czasem nawet nie wiesz gdzie pracują, ale ze względu na wspólne, ekstremalne doświadczenia, wytworzyły się między wami bardzo sile więzi.
Ja osobiście, w większości przypadków jeżdżę na mecze z ludźmi, których znam co najmniej od studiów, czyli jakieś no... 5 lat. Ale są osoby, z którymi wygląda to dokładnie tak jak pisze King. Zastanawiałem się nad tym. Czy to nie jest w jakimś sensie nienormalne?
Jednak nie mam pomysłu jakby to mogło funkcjonować inaczej. Nie ukrywam, że na mecze chodzę między innymi po to aby spotkać się z ludźmi, których normalnie nie widuje. Taki układ nie przeszkadza, aby byli to naprawdę dobrzy kumple.
Jeżeli ktoś nie ma do czynienia z takimi sytuacjami to ta książka będzie pozbawiona tych celnych uwag. Straci to drugie dno. Tak czy siak Hoolifan to jeden z najbardziej popularnych angielskich tytułów. Szczerze mówiąc w cale mnie to nie dziwi…
…co piszę jako najbardziej nieobiektywny człowiek na świecie, jeżeli chodzi o piłkę nożną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz